Tak, dobrze przeczytałeś: Cobra Kai: The Karate Kid Saga Continues to gra oparta na serialu Netflix. Podsumowanie naszej rozgrywki
Huh?!, niektórzy z was prychną teraz z należytą elokwencją w stronę ekranu: Cobra Kai to serial Netflixa, a nie gra, wy zmiękczacze GlobalESportNews. I owszem, to też jest prawda, ale ZAMKNIJ SIĘ!!! Cobra Kai może być jednym z najlepszych seriali Netfliksa wszech czasów, ale blednie przy tym graficznym przepychu niczym fajki pokoju z Miyagi-Do (here):
I tak, to już jest wyświechtany obrazek prasowy. Niemniej jednak wszystko na tym zrzucie ekranu tchnie duchem serii: Samantha, halloweenowe gobliny, gigantyczne sople, które wystrzeliwuję z ręki… Chwila, gigantyczne sople?
Dobra, Cobra Kai: The Karate Kid Saga Continues korzysta z wielu swobód, aby zrobić z serialu Netflixa zabawną grę typu beat ’em up. I faktycznie, patrząc na zdjęcia, wszystkie syreny ostrzegające o śmieciach na licencji zaczynają dzwonić, że to musi być do kosza, podobnie jak rower Daniela w Karate Kid 1 po tym, jak Johnny i jego koledzy go pobili
Table of Contents
Jakie to gry?
Jeśli czytałeś moją opowieść o nieszczęściu (Sifu), mogłeś to zauważyć: Lubię sztuki walki w takim samym stopniu, w jakim Jean-Claude Van Damme lubi splity. I rzeczywiście, Sifu na nowo rozbudził moją pasję do gier sztuk walki: Obecnie gram w starego King of Fighters na Switchu, Soul Calibur 6 na Steamie i męczę się przez pierwszego Guilty Geara, który, jak na ironię, ma wbudowany manewr „insta-kill”, dzięki któremu wrogowie zawsze rozpakowują się przeciwko mnie i … @ $% &!!!
No cóż, wracając do Cobra Kai. The Karate Kid Saga Continues jest właśnie dla takich osób jak ja: fanów sztuk walki, którzy mają ochotę na niezwykle prostą bijatykę, w której po prostu walczysz na kolejnych poziomach ze znanymi postaciami – solo lub w kooperacji. Ani graficznie, ani pod względem rozgrywki nie znajdziesz tu doskonałości Streets of Rage 4, ale: gra naprawdę ma swoje mocne strony!
Na przykład, to naprawdę robi różnicę, czy na początku wybiorę agresywną Kobrę Kai czy spokojnego Miyagi-Do. W grze są dwie kampanie, że tak powiem:
- Team Cobra Kai: Wcielasz się tu w chuligańskich rozbójników Miguela, Tory’ego, Hawka i Senseia Lawrence’a.
- Team Miyagi-Do: Niespodziewanie reprezentują go Daniel-san, Samantha, Robby i Demetri.
Wyraźnie widać, że scenariusze są takie same: walczysz na ulicach, w centrach handlowych, na arenie All-Valley i tak dalej. Spotykasz jednak innych wrogów – a fabuła rozwija się dzięki zupełnie innym scenkom. A skoro mowa o historii…
Czy Cobra Kai ma jakąś historię?
Akcja gry Cobra Kai rozgrywa się gdzieś w mgle drugiego sezonu, więc wrogość między Miyagi-Do a Cobra Kai sięga zenitu, jednak tutaj opowiedziana jest zupełnie inna historia. Na początku Demetri i Jastrząb spotykają się z dyrektorem szkoły, ponieważ wydarzyło się coś strasznego – i obaj opowiadają swoją wersję wydarzeń, bo przecież gorąca wrogość i tak dalej.
Więc kampanię Cobra Kai przeżywasz jako retrospekcję opowieści Hawka i Miyagi z punktu widzenia Demetriego. Jeśli chcesz zrozumieć całość, będziesz musiał zagrać w tę ośmiogodzinną historię dwa razy, choć … więc bądźmy szczerzy, jeśli grasz w beat’em up dla fabuły, zamawiasz też nóż i widelec w McDonaldzie. Tak, w grze wielokrotnie dochodzi do konfrontacji ze starymi znajomymi z drugiej serii, takimi jak gang znęcający się nad Miguelem, który zgotował mu piekło w sezonie pierwszym.
Ale w sumie historia nie ma większego znaczenia – a inteligentny urok serii tylko w kilku momentach przebija się przez chmurę tandetnych dialogów na poziomie Power Rangers (ale przynajmniej z oryginalnymi lektorami). Jest to szczególnie widoczne w przypadku typów wrogów: Istnieje mnóstwo różnych wrogów … i wszystkie one serwują niezgrabne stereotypy i klisze.
Większy niż szablon serii
To nic nowego w beat ’em upach, w końcu już w pierwszym Final Fight walczyłem z punkami i motocyklistami, ale Cobra Kai doprowadza to do ekstremum: walczysz z Soccer Moms, emosami, hipisami, ochroniarzami z domów towarowych, kierowcami Segway’ów i/lub yuppies, którzy rzucają iPhone’ami – żeby wymienić tylko kilka typów przeciwników.
I owszem, seria Cobra Kai również nabija się ze stereotypów i klisz, ale robi to w dużo mądrzejszy i bardziej refleksyjny sposób. W pierwszym sezonie Sensei Lawrence rzuca uprzedzeniami jak wściekła koza, ale zyskuje to głębię właśnie dzięki temu, że sam przez dziesięciolecia ucieleśniał stereotyp prola macho, który przyniósł mu same porażki i niepowodzenia.
Podczas gdy serial ze swoimi konfliktami pokoleniowymi, doświadczeniami z dzieciństwa i niezliczoną ilością różnych punktów widzenia podkreśla właśnie to, że za rzekomymi kliszami zawsze kryją się skomplikowani ludzie i tło, gra Cobra Kai pozostaje niezdarna i jednowymiarowa. Więc … Nie żebyś teraz oczekiwał głębokich dramatów postaci w grze typu beat ’em up, ale musisz aktywnie przełknąć ten nudny fabularny nonsens, żeby dobrze się bawić przy Cobra Kai. Mówiąc o zabawie,
Czy gra jak gówno?
Trudno w to uwierzyć, ale gra Cobra Kai: The Karate Kid Saga Continues prezentuje całkiem nowatorskie podejście do gatunku beat-’em-up. Na przykład, podobnie jak w wielu innych walkach tag-team, Fabiano i ja możemy w każdej chwili zamieniać się postaciami. Odsyłam więc Senseia Lawrence’a na ławkę rezerwowych w środku walki, aby mógł się uleczyć bez przeszkód, i natychmiast kontynuuję walkę jako Tory.
Ale jeszcze fajniejsze: Podczas gdy wiele klasycznych bijatyk ulicznych, takich jak Final Fight and Co, pozwala mi na poznanie naprawdę fajnych technik specjalnych tylko raz w roku, Cobra Kai po kilku poziomach składa się prawie wyłącznie z super ruchów. Jak w grach MMO, na przykład Tory utrzymuje swoje ogniste kopnięcia w stanie ciągłego odnowienia i przemierza ekran niczym płonące tornado.
Tak, oczywiście wykracza to poza ramy serialu, ale specjalne manewry każdej postaci są związane z jej osobowością: Jastrząb, na przykład, tworzy wokół siebie wielkiego jastrzębia z płomieniami. Dzięki tym nadludzkim manewrom, a także zwykłym ciosom, kopnięciom oraz technikom kontr i bloków, Cobra Kai pozwala mi utrzymywać przeciwników w powietrzu przez naprawdę długi czas.
Łańcuchy kombosów są satysfakcjonujące, masywne i rozkosznie chaotyczne. Przy okazji, Cobra Kai nie jest grą łatwą – już na trzecim poziomie poziom trudności zauważalnie wzrasta, ponieważ przy dziesiątkach rodzajów przeciwników na ekranie zawsze panuje spory chaos.
Ale czy teraz warto?
Tzw. rozgrywka w Cobra Kai z chwili na chwilę daje mnóstwo frajdy – zwłaszcza w kooperacji. Skromny budżet gry jest jednak zauważalny na każdym kroku: W co drugim poziomie napotkałem jakiś błąd, który czasami wymusza nawet restart z punktu kontrolnego. Ruchy i wykrywanie trafień zdecydowanie nie są doskonałe – ale wystarczają na kilka godzin zabawy.
Jednakże nawet jeśli jesteś fanem, naprawdę nie powinieneś wydawać 20 euro za wersję Steam lub – uwaga Miyagi – 40 euro za wersję Windows Store. jeśli jesteś fanem serii, weź swojego chłopaka lub dziewczynę, trochę chipsów i drinka i spędź miły wieczór. Przy okazji, w grze nie ma trybu współpracy online, więc będziesz musiał grać na kanapie lub za pomocą pilota Steam Remote. A teraz SILENCE!!!