Red Dead Online nigdy nie było w stanie zastąpić odwiecznego ulubieńca Vali’ego – GTA Online. Jednak dzięki Call to Arms, jest teraz tryb hordy, który w pełni go urzeka.
Więc naprawdę nie spodziewałem się tego: Red Dead Online jest dostępne na PC od 2019 roku i pomimo różnych aktualizacji zawartości – takich jak najnowsza Blood Money, którą kolega Christian jest zachwycony – nigdy tak naprawdę nie rozgrzałem się do trybu multiplayer Red Dead Redemption 2. Harówka w poszukiwaniu złota i pieniędzy była dla mnie zbyt ciężka, częste jeżdżenie tam i z powrotem między punktem A i punktem B zbyt monotonne.
Ale teraz Rockstar Games nagle wymyśla nowy i w zasadzie cholernie prosty tryb gry i nagle ma mnie pod swoim urokiem. Odkąd Call to Arms wylądowało w Red Dead Online 10 sierpnia 2021 roku, spędzam każdy wieczór, a nawet cały weekend, broniąc miast, fortów i Rancza MacFarlane’ów przed grasującymi banitami – i świetnie się przy tym bawię.
Co to jest Call to Arms?
Call to Arms to w zasadzie prosty tryb hordy, który jest dostępny w Red Dead Online dopiero od kilku dni. Wraz z maksymalnie trzema innymi graczami bronię znanych lokacji z otwartego świata, takich jak Strawberry, Fort Mercer czy Blackwater, przed dziesięcioma falami coraz to nowych i coraz to bardziej agresywnych wrogów.
Mimo prostego konceptu, Call to Arms to nie spacerek po parku. Choć towarzysze AI nam pomagają, nikt nie powinien przeceniać ich „inteligencji”. Są też respawnujące się skrzynki z amunicją i medipacki.
Niemniej jednak, najpóźniej od drugiej połowy meczu robi się naprawdę ciężko, gdy podjeżdżają opancerzone wagony uzbrojone w karabiny maszynowe, a snajperzy celują do nas z daleka. I jeszcze te armaty na mapie Mercer… Każdy, kto od szóstej rundy rzuci się w wir walki bez zastanowienia, natychmiast otrzyma śmiertelną (armatnią) kulę.
Glorreich tylko w czwórkę
Dlatego tym ważniejsze i jednocześnie przyjemniejsze jest podejście do Call to Arms z dobrze zgranym lub po prostu kompetentnym zespołem. Niezależnie od tego, czy atakujesz w dwuosobowych drużynach, zakładasz własne gniazda snajperskie na dachach, czy walczysz z wrogami ze wszystkich stron w czwórkę – Call to Arms oferuje zaskakująco różnorodne podejścia i zawsze stanowi wyzwanie.
W świetle ostatniego tygodnia eventowego ma to jednak sens: Dzięki potrójnym bonusom, Call to Arms przez krótki czas (i tylko do 17 sierpnia) wypłaca do trzech sztabek złota i skąpe 1000$ za każdą skutecznie obronioną lokację. W Red Dead Online prawie nigdy nie zarabiałeś lepiej! Nic więc dziwnego, że społeczność nie mogła uwierzyć, że Rockstar był tak hojny – nawet jeśli tylko przez krótki czas.
Oczywiście, tak jak w przypadku GTA Online, gracze również muszą zainwestować w Call to Arms, aby coś zarobić. Każdy mecz kosztuje mnie więc sporo amunicji lub toników leczniczych. Ponieważ to, co uda mi się zebrać w każdej rundzie lub pomiędzy nimi, rzadko wystarcza na przejście rundy 10.
Jednakże nie chcę dopuścić do tego, by w Call to Arms jeden z minusów został pominięty: po każdym pomyślnie zakończonym lub nieudanym meczu następuje 45-minutowy odpoczynek, zanim będę mógł ponownie rzucić się w wir walki. Trochę to irytujące dla niecierpliwych natur (jak ja) – ale może nie zaszkodziło mi w ostatnich dniach robić sobie przerwę po każdym 60-90 minutowym meczu.
A bit like the big screen
Ale to, co ostatecznie całkowicie przekonało mnie do Call to Arms, to absolutnie proste założenie nowego trybu gry Red Dead Online – nawet jeśli jest on przedstawiony tylko w dwóch ciasnych, kilkusekundowych scenkach. Jest to bowiem właściwie najstarszy pomysł na opowieść westernową znany z filmu i telewizji.
Miasto lub mała wioska jest zagrożona przez małą armię złoczyńców. Dlatego ich mieszkańcy zwracają się o pomoc do oddziału bohaterów wbrew ich woli o wątpliwej moralności lub szemranym pochodzeniu. I wbrew tym przeciwnościom, grupa rewolwerowców zdoła uratować miasto, a tym samym dzień!
Sam pomysł jest zresztą niemal starszy niż wiele najpopularniejszych westernów: Akira Kurosawa zrobił to w Siedmiu samurajach, John Sturges skopiował w Siedmiu wspaniałych. A nawet Star Wars, w międzyczasie, użył dokładnie tej samej koncepcji w swoim pierwszym sezonie, The Mandalorian, z Rozdział 4: Sanktuarium!
Jako miłośnik wielu westernów, twórczości Kurosawy i (oczywiście) Gwiezdnych Wojen, proste założenie fabularne w naturalny sposób naciska dla mnie wszystkie guziki. I rzadko kiedy Red Dead Online sprawiało mi większą satysfakcję niż otrzymanie mokrego uścisku dłoni i kupki ciasta od mieszczan Valentine’a po dziesięciu wyczerpujących i wyczerpujących rundach.
Jak bardzo Call to Arms utrzyma mnie przy sobie na dłuższą metę, a zwłaszcza po pierwszym bonusowym tygodniu, to się jeszcze okaże, oczywiście. Może szybko stracę zainteresowanie, gdy tylko nie pojawią się duże pieniądze. Ale może będę zmotywowany do doskonalenia każdej taktyki, podobnie jak w GTA Online w Cayo Perico Heist. Tak czy inaczej, kolejny tydzień potrójnego złota i pieniędzy z pewnością nadejdzie.
Bez wymuszonych przestojów w Call to Arms, moje nowe bogactwo w GTA Online byłoby o wiele większe, ale tak samo jak worki pod oczami.