New Tales from the Borderlands: Ten test prawie sprawił mi fizyczny ból

0
316

Peter wszedł do testu Tales from the Borderlands 2 z nadzieją na fajną przygodę, ale skończyło się tylko na klepaniu się po czole z frustracji.

Wszechświat jest draniem i nienawidzę jego humoru.

Bo ten test pierwotnie miał być zabawną odskocznią od codziennej rutyny redaktora. Wreszcie znowu samemu przetestować jakąś grę, zamiast tylko kontrczytać artykuły innych autorów – zachwycające. Zwłaszcza, że New Tales of the Borderlands to sequel gry, która w 2015 roku dokładnie mi się spodobała.

Brzmiało to jak luźny test na między czasie, trochę grymasów, trochę śmiechu, nic wielkiego. Powinienem był wiedzieć: Brzmiało to zbyt łatwo. Bo kiedy w końcu udało mi się zagrać w New Tales from the Borderlands, wszechświat walnął mnie z otwartą dłonią prosto w twarz. Ouch!

W tym artykule dowiecie się, dlaczego New Tales from the Borderlands, choć nie jest ściśle rzecz biorąc naprawdę złą grą, to jednak jest dla mnie ogromnym rozczarowaniem. Bo granie przez ten interaktywny film prawie sprawiło mi fizyczny ból.

In one respect much better than part 1

W przeciwieństwie do Tales from the Borderlands, część 2 nie była już tworzona w (nieistniejącym już) Telltale Studios. Zamiast tego rozwój przejął wewnętrzny zespół twórcy Borderlands – Gearbox. Przynajmniej pod jednym względem przyniosło to pozytywny efekt: Nowe Tales from the Borderlands stoi na znacznie stabilniejszych fundamentach technicznych niż jego poprzednik.

Połączenie silnika Unreal Engine i grafiki Gearbox z łatwością przewyższa wszystko, co Telltale złożyło w przeszłości. Tekstury są ostre zamiast siermiężnych, są subtelne efekty świetlne, a twarze są wyraziste.

Wyraźnie widać też skok w animacjach. Niemniej jednak typowy styl Borderlands pozostaje z grubymi czarnymi obramowaniami i jasnymi kolorami. Nie ma też żadnych zauważalnych szarpnięć czy dziwnych zawieszeń podczas przejść między scenami: wszystko jest w porządku.

Niestety, to mniej więcej najbardziej pozytywna rzecz, jaką mogę powiedzieć o New Tales from the Borderlands.

Broken and aimless

Fabuła gry kręci się wokół trójki bohaterów: naukowca Anu, kieszonkowca Octavio i sprzedawcy mrożonych jogurtów Fran. Trio musi pokonać drogę na planecie Promethea, gdzie bezduszni żołnierze korporacyjni, starożytni kosmici z Vault i szaleni psycho bandyci chcą ich dopaść. I … no cóż, jakoś to było, bo na próżno szukałam w teście naprawdę mocnego konfliktu czy porywającej tajemnicy w sercu historii.

Zamiast tego, mniej więcej ośmiogodzinna fabuła najpierw ploduje, potem ma wielką kulminację (przynajmniej w teorii), a następnie znów ostro uderza w hamulce. Strange: New Tales form the Borderlands jest wprawdzie kompletną grą i nie trzeba czekać na wydanie kolejnych epizodów fabularnych jak w przypadku Telltale, ale Gearbox również stosuje strukturę odcinkową.

Jednak pięć części opowieści wydaje się niewystarczająco powiązanych, zwłaszcza środkowa część ostro zapada się w pamięć. Nagle trio bohaterów musi wybić się na zastrzyk gotówki przed żywą publicznością na pokazie dla inwestorów i założyć firmę, podczas gdy w tle szaleje podobno inwazja.

(Nawet w takich niby epickich scenach muzyka zawsze pozostaje w tle i nie dodaje prawie nic do klimatu.)
(Nawet w takich niby epickich scenach muzyka zawsze pozostaje w tle i nie dodaje prawie nic do klimatu.)

Takie harebraiczne zwroty akcji występowały też w mniejszym stopniu w poprzedniku, ale miał on dwie zalety: Miała sympatycznych bohaterów i była konsekwentnie zabawna. Obie znajdują się w części 2 tylko w formie rudymentarnej.

Brak dowcipu i współczucia

To nie jest tak, że nie śmiałem się podczas testowania New Tales from the Borderlands. Często był to tylko uśmiech lub nieśmiały grymas, ale mogę potwierdzić: Niektóre gagi w grze trafiają do domu. Niestety, jest ich zdecydowanie za mało.

To, co rzuca się w oczy, to fakt, że najlepsze żarty i najzabawniejsze sytuacje wiążą się ze znakomitymi postaciami pobocznymi, które spotykamy na swojej drodze. Przecież to jest gdzieś ta stara tożsamość Borderlands, że w tej szalonej wizji przyszłości kręcą się różnego rodzaju zawadiackie chłopaki, jeden dziwniejszy od drugiego.

Jest assassin bot Lou13, którego zaskakujące headshoty są równie celne jak jego suche komentarze. Albo wrogich żołnierzy korporacji Tediore, którzy mają jedne z najbardziej pomysłowych scen dla siebie. Ale te krótkie wtrącenia są zawsze kontrowane długimi odcinkami, w których rozmawia głównie trójka bohaterów.

Tylko naukowiec Anu, ze swoją mieszanką roztargnienia, altruizmu i czystej paniki, był w stanie w jakimś stopniu mnie przekonać. Z kolei Octavio i Fran przez długi czas pozostają obojętni i buszują na barometrze sympatii znacznie poniżej czwórki bohaterów z Tales from the Borderlands.

Przynajmniej jeden z nich (Rhys) pojawia się gościnnie, przy okazji, i w zasadzie od razu jest o wiele ciekawszy do oglądania niż właściwi bohaterowie. Marcus z serii Borderlands również pojawia się jako narrator, ale jedynie streszcza wydarzenia pomiędzy epizodami, co teraz nie ma najmniejszego sensu, w końcu grę można przejść bezpośrednio w jednym kawałku, bez żadnego czekania pomiędzy epizodami.

Pozbawiona celu fabuła pogłębia ten problem poprzez ciągłe przeskakiwanie tam i z powrotem pomiędzy Anu, Octavio i Fran, zwłaszcza w pierwszym odcinku. Praktycznie nie ma czasu na rozwinięcie uczucia do bohaterów. Później pojawiają się absurdalne sceny, w których trio podejmuje wyjątkowo wątpliwe decyzje, dzięki czemu nie mogę się już z nimi utożsamiać. Również dlatego, że mimo całej propagowanej wolności wyboru, nie mam wyboru i muszę podążać za fabułą zgodnie z linią wyznaczoną przez Gearbox.

Linear and playfully flat

Kilka momentów decyzyjnych (maksymalnie dwa na odcinek) prawie nie ma znaczenia w wielkim planie rzeczy, a efekty są ograniczone. Jedynie zakończenie historii zmienia się nieznacznie. Podobno ważne jest, jak trójka bohaterów odnosi się do siebie, dla czego po każdym odcinku obliczana jest nawet tzw. wartość koordynacji zespołu. W praktyce jednak nie odgrywa to żadnej roli.

Gearbox poszedł za przykładem Telltale w New Tales from the Borderlands i wbudował w grę niezliczoną ilość quick-time eventów. Można je też całkowicie wyłączyć w menu opcji, ale są one praktycznie jedynym aspektem rozgrywki, bo inaczej po prostu biernie śledzimy cutscenki lub wybieramy z czterech opcji odpowiedzi pod presją czasu. W kilku punktach gry faktycznie wolno ci eksplorować lokację na własną rękę, ale nie musisz się spodziewać żadnych prawdziwych zagadek: Po prostu klikasz na wszystkie interaktywne obiekty, aż przejdziesz dalej.

Gadżety takie jak okulary techniczne Anu czy (pomijana) mini-gra hakerska są pozbawione znaczenia, a czasem wręcz podważane przez logikę gry: mimo że właśnie zeskanowałem zamrożonego NPC za pomocą okularów technicznych i zarejestrowałem jego funkcje życiowe, Anu pyta w następującej po tym cutscence, zaskoczona, czy ten człowiek nie żyje. Cóż, warto było się uczyć!

Właściwie jednak nie powinno mnie to dziwić: Preferowaną przez Anu metodą naprawy urządzeń technicznych jest dwukrotne uderzenie w nie pięścią. Jest nawet głupia mini-gierka z tego tytułu. Tymczasem zbieranie pieniędzy w trakcie gry po raz kolejny nie ma najmniejszego sensu, bo można je wykorzystać jedynie do odblokowania alternatywnych skórek dla trzech bohaterów.

Bitwy na arenie, w których stawiasz przeciwko sobie minifigurki Vaultlanders, są również absolutnie groteskowe. Ten bzdurny gameplay za każdym razem gra absolutnie tak samo i nie ma nawet krzty ambicji – do dziś zastanawiam się, kto u licha ma skorzystać z opcji w menu głównym, by dla zabawy zagrać jeszcze raz te głupie pojedynki, pomijając fabułę.

Dynamika? Wcale

Bardzo denerwowały mnie niektóre sekwencje akcji w grze. Bo niezależnie od tego, jak wielcy są wrogowie i jak liczni, po prostu nie ma żadnego napięcia. Wynika to z kilku czynników, od przeważnie nieobecnej muzyki po kulawą inscenizację. Poprzednik może i miał siekane animacje, ale tempo w bitwach nadal było realistycznie wysokie.

Nie tak w New Tales from the Borderlands: trio bohaterów rzeczywiście przykucnęło na kilka minut (!) za dwiema skrzyniami, aby wykluć plan, podczas gdy pół metra dalej gigantyczny potwór z Krypty czeka posłusznie, tylko od czasu do czasu rzucając w ich stronę nieśmiałą mackę.

Jako gracz, w tym momencie wpatrywałem się w ekran w oszołomieniu i zastanawiałem się, co u licha opętało autorów do napisania takich bzdur. Mógłbym (!) wybaczyć takie luki w logice, gdyby New Tales from the Borderlands zrobiło coś z absurdem tej sytuacji.

Może potwór w tle dostaje kryzysu celu, bo wszyscy go ignorują. Albo bohaterowie łamią czwartą ścianę celnym komentarzem i mrugają do gracza. Ale nie, ta scena (jak i wiele innych, podobnie bezsensownych momentów) jest całkowicie poważna i tym samym doprowadza mnie do rozpaczy.

Editor”s Verdict

Mimo, że w recenzji czytamy tak: New Tales from the Borderlands nie jest ściśle mówiąc złą grą, jest po prostu zupełnie przeciętna. Jednak przy skupieniu się na historii i dialogach (rozgrywka, podobnie jak w grach Telltale, prawie nie istnieje), tym bardziej waży, gdy tytuł zawodzi właśnie w tych kategoriach. Bez względu na to, jak dobra jest technologia, stabilna liczba klatek na sekundę i ładne efekty świetlne nie są w stanie tego nadrobić.

Na pewno moje wielkie rozczarowanie ma też związek z tym, że poprzedniczkę uważałem za tak dobrą. Ale siedem lat później myślę, że mogę też oczekiwać, że sequel nie utrzyma mnie tylko w stanie so-so. Wylewność, humor, rozkoszne tall tales, które opowiadali sobie Rhys i Fiona – na próżno szukam tego wszystkiego w części drugiej, albo znajduję tylko śladowe ich elementy. Pozostaje wymęczony sequel, którego nikt nie potrzebuje.